Przyziemny Ikar IV Maciej Zbigniew Świątek...
Maciej Zbigniew Świątek
Zapomniałem kluczy
Jesienią,szukam kluczy do dalekich krajów,
stoję pod drzwiami,nerwowo wywracam kieszenie,
zapomniałem,z winy gęsi,żurawi i bocianów,
będę tak stał przez zimę przed zamkniętym marzeniem.
Po tamtej drugiej stronie nie przeminęło lato,
wysokie słońce drzewa biorą w ramiona,
cholera,jak ja zazdroszczę tym ptakom,
tych kluczy do nieba i domu.
Przysyłają mi tylko liście,pożółkłe zbędne papirusy,
nieczytelne mądrości egipskich kapłanów,
do tych zaklęć też nie mam odpowiednich kluczy,
z winy gęsi,żurawi i bocianów.
siadam na schodach,myślę,gdzie szukać ślusarza,
niepogodny w jesiennej pogodzie,
kroplą deszczu,wiatrem,chmurą się rozmarzam
i otwiera drzwi miłość jak złodziej.
Dziś o Kordianie
Współczesny Kordian nie szaleje w rozmowie z Laurą,
choć nadal ból mu zadaje Wioletta,
polski Papież nie odbiera mu dziecięcej wiary,
a duch cara tylko w snach krąży po pokojach.
Ziemia jest nadal taką samą plamą, a Bóg Bogiem.
Kordian nie jest jednak szczęśliwy.
Nie sięga po pistolet, ale nadal pyta jak żyć
i zastanawia się w imię czego umrzeć.
Nie jest romantyczny, ale nie jest też pragmatykiem,
czasem również trafia do domu wariatów,
chociaż wie, że jego miejsce nie tam.
Jakby bliżej mu do Hamleta, ale w jego szaleństwie
nie ma metody, jest o wiele bardziej bezradne.
Kordian nie potrzebuje ofiary Wilkenrida,
by stać się Europejczykiem. Potrzebny mu czas.
W workach spiskowców nadal więcej pieniędzy niż kul,
choć jak wtedy są to grosze. Terroryzmu też nikt nie pochwala.
Kordian jak Byron i Hemingway szuka zniewolonej Albanii.
Właściwie nie ma na niego zbyt wielkiego popytu,
raczej reprywatyzuje się Hrabiów i uwłaszcza Pankracych.
A jednak Kordian żyje nadal bardziej zrozumiały
niż Konrad, bardziej nowoczesny, konkretny, rzeczowy.
Dużo bardziej prozaiczny, szuka celu i nie trafia weń,
nawet wtedy, kiedy sam jest celem. Ironia pozostała.
Pozostał też oficer ze wzniesioną ręką i dwie nienapisane
części trylogii, zawahanie, po którym dalszy ciąg nastąpi
lub nie, chociaż przecież musi być coś dalej...
Piosenka o Kordianie
W workach spiskowych brzęczą monety
i znów ich więcej niż kul,
a choć to tylko grosze niestety
przy życiu zostanie król.
W kościelnej krypcie dusza Kordiana
rozpala śpiących rycerzy
pierś pokazując krwawą Szwajcara
zebranej licznie młodzieży.
Szwajcaria westchną i w zamyśleniu
z twarzy odrzucą maski,
a prezes wzorem wprawnych bankierów
policzy głosy i wrzaski.
W workach spiskowych brzęczą monety
i znów ich więcej niż kul,
a choć to tylko grosze niestety,
przy życiu zostanie król.
Na niedopięty kołnierzyk wieszcza
Wioletta patrzy niechętnie,
któż bez krawata bywa u mieszczan ?
Niechlujnie to i niepięknie.
I na niebiańsko anielskiej buzi
grymas wzgardliwy się rodzi ;
pewnie w kieszeni nosi ten guzik,
lepszego znajdę wśród młodzi.
W workach spiskowych brzęczą monety
i znów ich więcej niż kul,
a choć to tylko grosze niestety,
przy życiu zostanie król.
Nie trzeba widać i dziś Kordiana
znów nie być kraj mu odpowie,
bo przeciw komu iść do powstania ?
Najwyżej naprzeciw sobie.
A Europa nadal unika
Polaków choć Polak w Rzymie
mówiąc,że jeszcze nie spadła z byka,
a Polska jeszcze nie ginie.
W workach spiskowych brzęczą monety
i znów ich więcej niż kul,
a choć to tylko grosze niestety,
przy życiu zostanie król.
Nic się nie zmienia,choć zmian pozory
zaślepią czasem i zmamią,
wciąż takie same nasze wybory,
wciąż za i przeciw Kordianom.
I chociaż trudniej dziś o gotówkę
niż to bywało za cara,
zawsze znajdziemy jakąś złotówkę,
czasami nawet dolara.
W workach spiskowych brzęczą monety
i znów ich więcej niż kul,
a choć to tylko grosze niestety,
przy życiu zostanie król.
Duch Cezara
Znowu na obrzeżach imperium stoją czołgi,
przywiozły ze sobą strach i młodych ludzi,
trup Cezara obwieścił znowu urbi et orbi :
- jestem - naiwny, kogo krew na stopniach łudzi.
Legiony zaznaczą granice czerwoną krechą
i będą się jej dzieci uczyły na pamięć,
małe narody wyrzekną się siebie i w echo
zmienią się płacz, strzał i wołanie.
Niewielu powie nie zwycięskiemu Cezarowi,
większość będzie milczała zajęta życiem,
demokraci tryumfalnie wzniosą dłonie i głowy,
wolnymi zajmą się sędzia, kat i Zbawiciel.
Podeptane twarze poetów wyrażą kolejne piękno,
którego nie przetłumaczy nikt na ginące języki,
w błocie zostanie karabin z zaciśniętą ręką
ostatniego obrońcy wolnej republiki.
Wspomnienie Villona
Roztopiły się miłości jak pierwszy śnieg,
ach,gdzie te śniegi niegdysiejsze,
ta zima zna swe cenę,wiek
i to poślednie swoje miejsce.
Jak pies skulony patrzy w oczy,
na ochłap rzuca się i kości,
jest jak kałuża,w której złoci
się tylko promyk niejasności.
Rozwiewa ciemność wiatr północny,
nie jest to wichr,co w polu wieje;
ulicznik,złodziej niewidoczny,
co porwał wiarę i nadzieję.
Rzucam na niego słowo puste,
wyrwane z innych słów szeregu,
leci bezlistne i bezustne
jak grosz wypadły już z obiegu.
Zły smak
Do piór gęsich tęsknię i piór woskowych,
głuchych na słowa oświecone,
do tych i dawniej już nienowych
wierszy składanych wprawnie w sonet.
Do serc wytartych jak rękawy,
róż zwiędłych i bezsilnych z żalu,
pieśni przebrzmiałej niegdyś sławy,
zapomnianego dawno balu.
W szarej i cichej melancholii
nienawiść nie odnajdzie siostry,
marzenie profil ma nieostry
zawiłej barokowej formy.
Chusteczki ściskam haftowany
bezbrzeżnie mokry jedwab szklany.
Przypowieść
Barbarzyńca podeptał tylko kilka słów,
tych najmniej ważnych z partenonu świętych
znaków, którymi modlił się ten lud
do bogów głuchych, ślepych i kamiennych.
Nie zauważyli nawet tego kapłani
zajęci składaniem ofiar, zapatrzeni w dym,
tylko kilku maluczkich wycierało plamy,
strzepywało sandałów nietaktownych pył.
Barbarzyńca nie płakał, miał na rękach krew
wielu matek i dzieci, dzielnych wojowników,
nie czuł winy z tego powodu, że szedł
tak jak umiał - niezgrabnie i dziko.
I zachwiała się wiara tych najmniejszych ludzi,
a wkrótce upadły świątynie i mury
niezdarnością sandałów obrócone w gruzy,
zburzone echem tylko stóp na lęk nieczułych.
Nienawiść Medei
Nienawiść Medei miała głębokość noża,
nie większą,lecz był to nóż głęboko ukryty
w ciałach dzieci płynących wolno na dno morza,
w snach Jazona na zawsze czarnych i zabitych.
Pogłębiły ją wieki i wiersze poetów,
dla których schodzenie do piekieł jest celem,
ta małość nieludzka,co rośnie w człowieku,
aż wreszcie w tragedii górę zogromnieje.
Czemu właśnie podłości stają się mityczne ?
Dlatego,że rzadkie ? Czy,że tak nagminne ?
Czy,że tak dalekie ? Czy też,że tak bliskie ?
Tak do nas podobne ? Czy właśnie tak inne ?
W zamyśleniu schodzę pod powierzchnię twarzy
i czuję pod skórą stal sztyletu płytką,
boję się,że z czasem może przeobrazić
się w uczucie,które głębiej może wniknąć.
Oblężony
Ukryłbym twarz w gałązce bzu,chociaż jesień,
wziąłbym za ręce dzieci i szedł brzegiem słońca,
gdybym mógł,gdyby wilki nie błyskały w lesie
kłami,gdyby niebem nie płynęły wojska.
Objąłbym ciebie,choćby tylko spojrzeniem,
snem jedynie,który wpięłabyś we włosy,
gdyby nie pełzały przez rozmokłą ziemię
gąsienice,z których nie powstanie motyl.
Budzę się wieczorem,ukrywam w półmroku
wstyd za win codziennych ogniste południa,
drzwi zamykam szczelnie,chcąc ocalić pokój,
choćby tylko mały jak wyspa bezludna.
Gdybym tak jak kiedyś spotkał twoje oczy,
może bym zobaczył coś więcej niż ciemność
i kordon mundurów,który mnie otoczył
chmury gęstniejącą,czarną,owczą wełną.
Szukałem pogardy
Szukałem w swoich uczuciach pogardy,
znalazłem ją dla potężnych i możnych cesarzy
państw słońc nie zachodzących jak żelazo twardych,
wpatrzonych w cierpienie podeptanych twarzy.
Znalazłem ją dla śmierci z rozkazu tyranów,
dla pleców zgarbionych nadzieją zaszczytów,
zbrodni ukrywanych w lochach racji stanu,
oczu opuszczonych wielkich polityków.
Czuję się pełniejszy o pogardę władzy,
która nie jest cieniem tragedii Makbeta,
a tylko chwałą próżną królów, co są nadzy
i za życia jeżdżą na czarnych lawetach.
Czuję się bogatszy o błysk nienawiści,
do tych, co mi dają karabin do ręki
i wór słów, pieniędzy, łez i kul bezmyślnych,
wcielając w szeregi zdobywców przeklętych.
Anioł pustego żniwa
Chodzi po ziemi anioł pustego żniwa
w smutek ubrany i współczucie,
ludzie mówią - żałobą się okrywa...
Czegoż to nie mówią ludzie.
Bo naprawdę,to radość wesela i służby,
z miłości nosi brzemię najniższego z małych,
cierpi swoje szczęście chodząc między ludźmi,
bezowocnymi,dzikimi rajami.
Pochyla się z pokorą przed bezpłodnym kłosem
i jałową trawę błogosławi stopą,
bo ludzie wciąż wierzą w te anioły bose
i nocami często z wilkami je tropią.
Ale to nieprawda,z dawna już obute
wysłanników Pana delikatne nogi
w buciory za ciężkie,żelazem podkute,
lecz skąd o tym wiedzieć nam duchem ubogim ?
Czeczeński Kordian
Czeczeński Kordian w pierś swoją włożył tylko jedną włócznię,
popłynęły w góry kaukaskie strumieniem krwi czołgi i samoloty,
o dno Arki znów zgrzytnęła ziemia i w pękniętym lustrze
wypatrywały tęczy oczy zgięte do dna żelaznym potopem.
Prosił nie wierzący w Chrystusa Kordian o tę jedną łzę odkupienia,
Papież Polak nie groził mu klątwą,ale kazał rozmawiać z carem,
długo w nocy nie spał,pod wyrzutu polskiego sumienia
niewygodnym,romantycznym,tak bardzo nierzymskim ciężarem.
Z przebitego boku Kordiana sączyła się zielona,muzułmańska krew,
Bóg jest wielki - mówili w Sarajewie,w Warszawie i Jeruzalem,
w Groznym wśród bezlistnych,nieproroczych i samotnych drzew
umierali między piekłem,prezydenckim pałacem,wolnością i rajem.
Czy odwrócił Kordian czeczeński groty od polskiego Kordiana ?
Czy przyjdzie mu sto lat czekać na zmartwychwstanie i tęczę ?
Kto wtedy pierś nadstawi ? Kto śnił będzie o ranach ?
Kto będzie carem ? Kto Bogiem ? I kto umyje ręce ?
W mgnieniu oka
Przepłynęło nad rzeczywistością spojrzenie nieco pobłażliwe,
zamglone jak wzrok królów zapatrzonych w rozkosz panowania,
niezauważony zamknąłem okno i wodząc palcem po szybie
pisałem przezroczyste, niedostrzegalne zdania.
Miałem w pamięci niebieski kolor spokojny i cichy jak wieczność,
kiedy odwracałem się w mrok przyciemnionego pokoju,
przed szarą ścianą jak zapomnienie niebezpieczną
cień leżał jak pies wiernością straszący spod stołu.
Miałem w pamięci złoty błysk rzucony mimochodem ubogiemu,
bardziej ranił niż pustka drzwi otwartych do nikąd,
nie rozumiałem nic z upokorzenia zawartego w olśnieniu,
odwrócony do świata plecami i pychą.
Wyszedłem. W labiryncie spotykałem minotaury i ludzi,
mijały mnie dni jak przypadkowi przechodnie pośpieszne,
miałem w pamięci niewiele z niedawnych zwidzeń i złudzeń
i jakąś nadzieję na coś, co nie zdarzyło się jeszcze.
Przebudzenie
Wampiry tęskniące za białymi szyjami
naszych marzeń,które tak bardzo niewinne,
ostrzą kły o srebrny księżycowy kamień
i wyją,patrząc w słońce,wilczo i bezsilnie.
Zmory,którym niebo odmówiło prawdy,
nietoperze z głową zwieszoną pokornie,
nie mają już siły owych smoków dawnych,
które władzę miały nad siarką i ogniem.
'Snią się wśród poduszek kocich łap i grzbietów
wygiętych jak tęcze pogodzone z losem,
zaklęte w horyzont dwudziestego wieku,
niczym w krąg czarownic spalonych na stosie.
Gdy ostatni golem rozpływa się w błoto,
a niesrebrne kule rozbijają płoty,
dzień podnosi głowę dumnie i wysoko
ponad mglistych przeczuć niejasne obłoki.
Trafiony
Przez zamyślone niebo przechodzę,
patrzę w ziemię,pod nogi patrzę,
i nie widzę nieba na drodze,
rzeczywistość tylko jak zawsze.
W zamyślonym niebie nie ma czasu
na nic co by wiecznością nie było,
pod upartym stukaniem obcasów
otworzyła się kamienna miłość.
Odegnała od słońca te ptaki,
których cienie bolały jak krzyże
i jak w światło wpatrzony lunatyk
wciąż wznosiła się wyżej i wyżej.
Aż się myślą niebieską stała
i trafiła we mnie wędrownika
bezbolesna,niewinna strzała,
która serce na wskroś przenika.